Recenzja filmu

Puchatek: Krew i miód (2023)
Rhys Frake-Waterfield
Nikolai Leon
Maria Taylor

Kubuś fatalista

Dzięki dobrodziejstwu internetu i zasięgom oferowanym przez social media, łykające chętnie dwudziestoczterogodzinne sensacje, "Puchatek" wystrzelił niczym sylwestrowy fajerwerk, chociaż to raczej
Dzieciństwo potrafi się zemścić, zwłaszcza na tych, którzy ośmielili się dorosnąć. Od dawien dawna Hollywood z uporem maniaka toczy nam do głowy, że cnotą jest nigdy nie wydorośleć, bo rzeczywistość ma dla nas jedynie połamane marzenia, niespełnione ambicje i umęczone siedzeniem pod łóżkiem potwory, które wychodzą na żer. I choć czerwony kubrak Kubusia Puchatka nadal pozostaje elementem korporacyjnego, disnejowskiego repozytorium, żółtka mordka niuchająca za miodkiem to od niedawna dobro wspólne. Albo, należałoby rzec, zło.



Wydaje się, że Rhys Frake-Waterfield po dziesiątkach nieudanych prób zaistnienia na rynku znalazł żyłę złota, przerabiając na taniuchne horrory książki i książeczki niegdyś chętnie adaptowane na duży ekran, obecnie będące na wyciągnięcie ręki dla każdego, kto ma jakikolwiek pomysł. Dzięki dobrodziejstwu internetu i zasięgom oferowanym przez social media, łykające chętnie dwudziestoczterogodzinne sensacje, omawiany film wystrzelił niczym sylwestrowy fajerwerk, chociaż to raczej petarda z dolnej półki, a nie tryskająca kolorowymi iskrami raca.

Niedowożący złożonej obietnicy "Puchatek: Krew i miód" narobił sporego szumu jeszcze na etapie wypuszczonych do sieci zdjęć promocyjnych i zwiastuna, tyleż nieporadnego i rażącego sztucznością, co intrygującego z uwagi na, jakkolwiek by było, transgresywny charakter całego przedsięwzięcia. Słowem, czy wychowaliście się, czytając Milne'a, czy też śledząc animowane adaptacje jego prozy, miś o małym rozumku był zawsze jednaki: fajtłapowaty, ale kochany.



Tyle że baśniowy zagajnik opuszczony bezceremonialnie przed laty przez Krzysia to teraz nic innego jak Las Stukillowy, gdzie trup ściele się gęsto, a antropomorficzne zwierzaki, pozbawione nadziei i cierpiące głód, poprzysięgły zemstę na ludzkim gatunku, z rąk którego spotkała ich krzywda. Oczywiście to nie tyle zamysł artystyczny, co marna reżyserska sztuczka mająca na celu polukrowanie biedy, która aż piszczy. Mówimy bowiem o filmie, którego walor producencki oscyluje na poziomie youtube'owej amatorki i chyba w takich kategoriach należałoby "Puchatka" postrzegać. W gruncie rzeczy kinowa dystrybucja jest tutaj dziełem niejakiego przypadku zrodzonego z viralowego zainteresowania. Nie udało się ukryć pretekstowej natury całości, bo i nie ma jak, skoro tytułowy bohater i jego kompan od siekiery i kija, Prosiaczek, to dryblasy z ponakładanymi na łby gumowymi maskami z dyskontu. Ale nawet jeśli zaakceptować narzuconą budżetowymi ograniczeniami konwencję, zostajemy z filmem nieudolnym, kiepsko oświetlonym, źle opowiedzianym i pozbawionym choćby krzty humoru.



Od slashera nie trzeba wymagać dużo, przeciwnie, bo jako rzecz uschematyzowana do granic nieprzyzwoitości, stanowi niejako bezpieczny grunt, znajomy teren, po którym poruszamy się jak po sznurku. Tyle że zrozumienie gatunku przez Frake'a-Waterfielda ogranicza się do inscenizowania częstokroć odseparowanych od siebie scenek, które nie budują spójnej fabularnej całości i bywają wewnętrznie sprzeczne. Przypadkowi biwakowicze natykający się na Stumilowy Las to wycinanki, których zapomniano maznąć choćby pojedynczym kolorem, a Krzyś, powracający już jako dorosły chłop do niegdysiejszych przyjaciół, jest tyleż final boyem, co często biernym przewodnikiem po okropieństwach. Tych jest niby bez liku, bo co rusz pojawia się więcej mięsa armatniego, ale to wyłącznie wypełniacze. Frake-Waterfield nie robi żadnego użytku z materiału źródłowego, nie ma tu intertekstualnej gry; ta ogranicza się jedynie do pomysłu wyjściowego.

A to za mało, bo przecież pomysł, choć groteskowy, mógłby wypalić. Z horrorami jest jak z pornosami – wszystko da się przerobić na masakrę dowolnym narzędziem. Frake-Waterfield, rozochocony komercyjnym powodzeniem niskobudżetowego filmu, już dorwał się do domen publicznych i sięga po Bambi i Piotrusia Pana, chcąc docelowo stworzyć kinowe uniwersum. Cóż, należą się pochwały za zmysł biznesowy, tylko szkoda, że płacimy za to my.
1 10
Moja ocena:
2
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W dzisiejszych czasach media społecznościowe i inne formy natychmiastowej komunikacji to broń... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones